JAZZ FORUM: Istniejesz na scenie jazzowej ładnych parę lat. Dlaczego dopiero teraz wydałaś z zespołem Dorota Miśkiewicz Goes To Heaven debiutancki krążek „Zatrzymaj się"?
DOROTA MIŚKIEWICZ: Potrzebny był mi czas by zdobyć wiedzę i doświadczenie. Nie spieszyłam się. Zresztą motto całej zaczerpnięte z Księgi Przemian - I Ching, brzmi: „...można się spieszyć bez pośpiechu i, nie idąc, dojść do celu." Niektóre z zawartych na płycie piosenek napisałam jeszcze w liceum i są wyrazem moich pierwszych, muzycznych fascynacji. Wtedy nie myślałam jeszcze o tym, że kiedykolwiek zostaną nagrane. Teraz zależy mi na tym, by zyskały słuchaczy. Jeżeliby się okazało, że nikt nie chce mojej muzyki słuchać, to moje życie byłoby smutniejsze.
JF: Jak doszło do zmontowania ekipy, z którą nagrałaś płytę?
DM: To było pięć lat temu, podczas warsztatów jazzowych w Puławach. Marek Napiórkowski zaproponował, żebyśmy zagrali koncert z moimi piosenkami. Ja, on oraz Adam „Szabas" Kowalewski, Łukasz Żyta i Michał Tokaj. Nazwaliśmy się „Dorota Goes To Heaven" od tytułu jednej z moich piosenek: Go To Heaven. Tak już zostało, mimo że teraz śpiewam po polsku. To było dla mnie wielkie przeżycie, że chłopcy chcieli grać moje utwory. Fantastyczne jest to, że nasza muzyka powstaje w wyniku wspólnego przebywania ze sobą, biesiadowania, rozmów.
Na kształt ostateczny pracowało wiele osób. Najpierw zagraliśmy sporo koncertów, przy okazji których cały zespół wypracował styl, formę, repertuar. Najwięcej pracy jednak włożyłam ja, Marek Napiórkowski i Michał Tokaj. Razem robiliśmy aranżacje na komputerze. Słuchaliśmy czego brakuje, a czego jest za dużo. Wersje koncertowe są zawsze nieco „rozbrykane", z rozbudowaną improwizacją. Każdy gra dużo, bo więcej jest adrenaliny, zarówno u grających jak i słuchających.
Płyta rządzi się innymi prawami. Chcieliśmy, żeby zamiast wielu dźwięków pojawiło się wiele kolorów, i żeby partia każdego instrumentu miała wagę, swoje konkretne miejsce w aranżu. Po tej pracy spotkaliśmy się jeszcze w domku na działce w Załubicach (wtedy doszedł do nas Robert Kubiszyn) i to, co wymyśliliśmy z Michałem i Markiem było dopracowywane i zmieniane przez cały zespół. W studiu po nagraniu bazy (bębny, bas, gitara, piano, wokal - „pilot") dodane zostały chórki, gitary różnego rodzaju (3 rodzaje elektrycznych, 2 rodzaje akustycznych, m.in. 12-strunowa, klasyczna), tata - Henryk Miśkiewicz - dograł solo na saksofonie. Dopiero wtedy zrodził się pomysł zaproszenia Kuby Badacha i Nippy Noyi oraz nagrania jeszcze jednej, nieco tanecznej wersji utworu Zatrzymaj się w aranżacjach Pawła „Bzima" Zareckiego. Tak więc płyta rodziła się powoli i z namysłem.
JF: Czy wiążesz z nią jakieś szczególne wspomnienia?
DM: Szczególny był na pewno czas prób na działce w Załubicach. W największym pokoju postawiliśmy perkusję i inne instrumenty oraz wzmacniacze i przez to wszystko przedzieraliśmy się, chcąc dostać się np. do kuchni. Michał Tokaj gotował obiady, ja byłam od śniadań. Budziliśmy się około 13:00, zaczynaliśmy dzień od posiłku, potem kilka godzin grania, przerwa na obiad, znów próba i tak do późnej nocy, żeby nadrobić ten stracony rankiem czas. Ściany były niemal papierowe, ale sąsiedzi przyjęli nas całkiem przychylnie.
Ważne dla mnie było też to, że tekst piosenki Asfalt, ulica, neony podarował nam Lech Terpiłowski. Graliśmy na jego jubileuszu, na krótko przed śmiercią. Jestem szczęśliwa, że zdążyliśmy mu jeszcze zaprezentować tę piosenkę. Ktoś, kto dziś jej słucha, nie wie, że kryje się za nią historia, która mnie osobiście bardzo wzrusza.
JF: Jakie są pierwsze reakcje na Twoją debiutancką płytę?
DM: Bardzo odmienne. Od kogoś usłyszałam zarzut, że to płyta zrobiona dla celów komercyjnych. Nie przejęłam się tym, bo kiedyś słyszałam, że płyta Herbie'ego Hancocka „The New Standard" jest komercyjna...Podczas nagrania nikt z nas (a wywodzimy się z muzyki jazzowej) nie zastanawiał się czy to jest pop czy jazz i jak to się sprzeda. Nagraliśmy muzykę, która nam się podoba. Jedni mówią, że to płyta komercyjna, inni, że trudna, jazzowa, a najważniejsze jest właśnie to, by się po prostu podobała. Swoją drogą niełatwo dziś o czystość formy. To, co nas zewsząd otacza, musi wywierać wpływ. Lubię pop i jazz, muzykę latynoamerykańską i poważną, smutna i wesołą, starą i nową. Wiem, że przede mną jeszcze długa droga, i mam nadzieję, że nie będę musiała się ograniczać do jednego stylu. Ludzie szufladkują, nie zagłębiając się w temat, czego dowodem jest fakt, że od lat znajduję się w ankiecie Jazz Top jako skrzypaczka jazzowa, a gram na skrzypcach typowo klasycznie, ale w jazzowym zespole Włodzimierza Nahornego.
JF: Czy przygotowujecie z Włodzimierzem Nahornym jakiś nowy projekt?
DM: Gdyby nie Nahorny, z którym gram już siedem lat, nie miałabym okazji sięgać po skrzypce. Zaczęło się od płyty „Kolędy na cały rok", potem był „Szymanowski - Mity" i „Chopin - Fantazja polska". Pod koniec roku wyjdzie kolejna płyta - koncert skrzypcowy i pieśni Mieczysława Karłowicza, z udziałem Konstantego Andrzeja Kulki i Janusza Strobla. Pracując z Włodzimierzem Nahornym nie tylko mam okazję wracać do skrzypiec, ale i wykonywać wokalizy, o jakich wcześniej nie pomyślałabym, że jestem w stanie zaśpiewać. To bardzo trudny materiał - bez wykształcenia muzycznego, znajomości zapisu nutowego ciężko byłoby mu sprostać.
JF: Czy nagrywanie ścieżki dźwiękowej do filmu „Rozwój" Borysa Lankosza i Marcina Koszałki nie było podobnie karkołomnym zadaniem?
DM: To największe wyzwanie jakie sobie w muzyce postawiłam i jakiemu sprostałam. Do tego projektu namówił mnie Abel Korzeniowski, kompozytor, z którym po raz pierwszy spotkałam się przy pracy nad spektaklem „Wybór" Jacka Włoska (z Krystyną Jandą i Jerzym Stuhrem), do którego nagrywałam wokalizę. „Rozwój" to dokument o domu opieki dla upośledzonych umysłowo mężczyzn. Muzyka oddawała klimat tego miejsca, a ja miałam być jego częścią. Nie zaśpiewałam przy tym niemal jednego normalnego dźwięku. Musiałam śpiewać jak człowiek upośledzony i traktowałam to jak zadanie aktorskie. Równocześnie musiałam trzymać się zapisu nutowego, trudnych rytmicznie figur i ćwierćtonów. Wydawałam straszne dźwięki, o jakie siebie nie podejrzewałam - szepty, krzyki, piski, pomrukiwania. Abel miał konkretną wizję mojego brzmienia i świetnie mną pokierował. Na próbach opracowywaliśmy technikę wydawania takich odgłosów i kiedy stwierdzał, że dźwięk jest zbyt „normalny", musiałam np. wsadzać sobie palce do ust albo śpiewać z wywalonym językiem. Realizatorzy w studio nagrań nie byli przygotowani na taki widok, więc w pierwszej chwili nieco zbaranieli, a dla nas to było już naturalne. Ta praca skłoniła mnie do przemyśleń nad tym, co jest normalne, a co nie i jak cienka jest granica między tymi stanami. Film pokazywany był w USA, zdobył m.in. prestiżową nagrodę Golden Gate na festiwalu w San Francisco i to dla mnie olbrzymia satysfakcja.
JF: Ty także wróciłaś właśnie niedawno ze Stanów. Czy to był wyjazd po nowe doświadczenia muzyczne?
DM: To była przede wszystkim wspaniała przygoda. Zagraliśmy z Markiem Napiórkowskim w Filadelfii koncert dla Polonii, a przedtem spędziliśmy tydzień w Nowym Jorku. Wyjechaliśmy stamtąd oszołomieni. W tym mieście w ciągu paru dni dzieje się więcej niż w Polsce przez cały rok. Obejrzeliśmy sporo koncertów, m.in. Sonny'ego Collinsa, Dianne Reeves, Wayne'a Kranza, Oregon, Adama Rogera, Kronos Quartet, Michela Camilo.
Zaskoczył mnie wysoki poziom umiejętności muzyków, nawet tych, którzy nie są gwiazdami (np. Adam Rogers i jego sekcja). Ten poziom słychać od pierwszego dźwięku. Ludzie, którzy przychodzą na koncerty, świetnie się na nich bawią - tańczą, klaszczą, cieszą się w bardzo spontaniczny sposób. Widać też, że potrafią wyczuć, gdy coś jest dobrze zagrane, co znaczy, że są znakomicie z muzyką obeznani. Oprócz jazzu słuchaliśmy też świetnego popu, w wykonaniu Bruce'a Hornsby'ego.
JF: A gdzie w najbliższym czasie posłuchać będzie można muzyki z Twojej, zawieszonej między jazzem i popem, płyty?
DM: Na koncercie, który zagram ze swoim zespołem 22 października w klubie Jazz Cafe w Łomiankach pod Warszawą. Będzie to jedna z imprez towarzyszących festiwalowi Jazz Jamboree. Bardzo miło wspominam podobny koncert zagrany tam w ubiegłym roku i podobnie jak wówczas zaproszę teraz gości, z którymi przygotuję wiele muzycznych niespodzianek. Na razie ich nazwiska trzymam w tajemnicy. Pewne jest natomiast, że zaśpiewam piosenki z płyty „Zatrzymaj się". Nasza trasa obejmuje koncerty w Gubinie w Domu Kultury (prowadzić będziemy także krótkie warsztaty dla wokalistów i gitarzystów), w Domu Kultury w Kwidzynie i cztery dni później na otwarciu klubu Kasa Schody w Szczecinie. 3 listopada weźmiemy udział w krakowskich Zaduszkach Jazzowych, a 24 listopada zagramy w Radiowej Trójce. Koncert ten będzie transmitowany, więc będą go mogli przeżyć wraz ze mną słuchacze w całej Polsce. Czytelników JAZZ FORUM serdecznie na wszystkie koncerty zapraszam.
Iza Natasza Czapska
Jazz Forum 10-11/2002