„Droga kręta i wyboista"

Chodzi o to, żeby króliczka nie tyle złapać, co gonić go...

foto Kama Czudowska i Natalia Jakubowska / Sony Music

Rozmowa z Dorotą Miśkiewicz

Dorota Miśkiewicz, lat 35, znak Panny, magister sztuki, znana i ceniona wokalistka jazzowa, piosenkarka, skrzypaczka, kompozytorka, autorka tekstów, o której napisano, że wkrótce może się znaleźć w światowej czołówce, że jej interpretacje są porywające, a głos opanowany perfekcyjnie. Nie ma się - czemu dziwić, pochodzi z muzycznej rodziny. Jej ojciec do wybitny saksofonista jazzowy Henryk Miśkiewicz, mama dyrektor znanej agencji koncertowej Grażyna Miśkiewicz. Jest wszechstronnie przygotowana do swojej profesji, ukończyła Akademię Muzyczną w Warszawie w klasie skrzypiec, a po drodze szkoły muzyczne wszystkich stopni. Do współpracy zapraszali ją najwybitniejsi jazzmani, wśród nich Anglik Nigel Kennedy (wspólne koncerty z jego londyńskim zespołem w Wiedniu i Belgradzie). Występowała na wielu festiwalach i koncertach w Polsce i na świecie. Na koncie ma 10 płyt samodzielnych i jako członkini różnych zespołów, jako wokalistka sesyjna ponad drugie tyle. Koncertowała w Szkocji, Szwecji, Niemczech, na Słowenii, w Czechach, na Ukrainie, Litwie, Rosji, Włoszech, Chinach, Korei Pd, Algerii. Ma kontrakt z firmą Sony BMG i właśnie wydała interesującą, urokliwą wokalnie i muzycznie płytę „Caminho", z której piosenka „Budzić się i zasypiać (z tobą)" pnie się na czołowe miejsca na liście przebojów „Trójki." Artystka zakończyła 16 dniową trasę koncertową po Polsce i tuż po niej spotkała się z ANGORĄ.

 

- W Internecie podano, że nadchodzi nowa Dorota Miśkiewicz. To pani już nie jest ta dawną wokalistką jazzową?
- Wokalistką jazzową nie jestem już od jakiegoś czasu, chociaż bardzo lubię jazz. Nie przestanę go lubić i czerpać z niego. Nigdy nie ograniczałam się do czystego jazzu i dlatego nie używałam w stosunku do siebie określenia wokalistka jazzowa.

- Zauważyłem, że wciąż utrzymuje pani ten sam wysoki poziom muzyczny i wokalny oraz swój charakterystyczny styl śpiewania, którym koi odbiorców swojej muzyki. Czy ten wewnętrzny spokój, wyciszenie, pewna doza nostalgii i refleksji zawsze pani towarzyszyły?
- Refleksja i nostalgia tak, i to już od wczesnego dzieciństwa, ale próbuję z tym walczyć od czasu, gdy nagrywam płyty pod swoim nazwiskiem. Wydaje mi się, że melancholia jest ludziom potrzebna, ale nie w zbyt dużej ilości, dlatego dbam, żeby na płycie znalazło się zawsze kilka pogodnych piosenek, podobnie jak na koncertach, które są wręcz wesołe.

- Pochodzi pani z jazzowego domu, w którym bywali mistrzowie tego gatunku i ponoć oni pilnowali, żeby nie zdradziła pani jazzowej klasyki i nie poszła w komercję.
- W naszym domu bywało wiele fantastycznych osób, ale oni nie sprawdzali, w jaką stronę muzyczną podążam, tata też tego nie robił. Pozwalał mi na szukanie własnej drogi. Komercja kojarzy mi się z czymś, co robi się wyłącznie dla pieniędzy, mnie chodzi o odnalezienie muzyki, która dawałaby mi największe szczęście, a ono udzielałoby się słuchaczom.

- Jak traktowała pani swój udział w Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu w roku 2004?
- Festiwal opolski ma formułę bardzo popową i sporo osób pyta mnie, czy moje występy tam rzeczywiście mają sens. Wydaje mi się, że mają, i to ogromny. Dla mnie to festiwal z tradycją. Pamiętam, że jako dziecko oglądałam występującą w Opolu Ewę Bem, czy Hannę Banaszak. Publiczność powinna mieć możliwość posłuchania różnej muzyki, nie tylko głównego popowego nurtu. Wszyscy udają, że tym festiwalem gardzą, ale jednocześnie masowo go oglądają. Ja nie udaję i dlatego tam jeżdżę.

- Widzę, że szuka pani własnej drogi. Na jakim jest etapie?
- Szukam takiej formuły, która połączyłaby to, co inspiruje mnie w jazzie, z piosenką. Ja nie próbuję uprawiać popu, szukam pomiędzy jednym a drugim.

- Ale klasyczni jazzmani skreślili panią za to.
- Być może niektórzy tak zrobili, ale mają do tego prawo, bo gusta są tak różne. Dostaję jednak sporo pochwał również od środowiska jazzowego.

- Co na to mówi tata, ikona polskiego jazzu, Henryk Miśkiewicz?
- Jest zadowolony z tego, co robię, podobają mu się moje płyty, moje koncerty, kibicuje mi i jest moim wiernym fanem. Chociaż na początku, gdy jako nastolatka pokazałam mu kilka swoich piosenek, wyraził się o nich negatywnie. Byłam obrażona i więcej mu niczego nie pokazywałam.

- Pamiętam, że tata porównał pani ówczesne śpiewanie do „umierających poetów"...
- W tamtym czasie moje piosenki były rzeczywiście bardzo smutne, więc idealnie je określił. Dzisiaj nie obrażam się na niego, ani na kogokolwiek innego, jeśli nie podoba się to, co ja robię.

- Są przeciwnicy pani stylu śpiewania?
- Jest niemożliwym, żeby ich nie było.

- A mama?
- Mama również akceptuje, mam w swoich rodzicach duże oparcie.

- Dlaczego Grażyna Miśkiewicz już nie jest pani agentką?
- Moja mama jest szefową własnej bardzo prężnie działającej agencji koncertowej i zatrudnia w niej kilka osób. Spośród nich wybrała Adama Szarmacha, który obecnie zajmuje się moimi sprawami. Z ramienia Sony BMG sprawami fonograficznymi zajmuje się Marcin Russek, który dba o promocję moich płyt.

- Przypomnę pani, że rodzice na początku myśleli, że będzie skrzypaczką w orkiestrze.
- Rzeczywiście tata marzył o tym, ale przekonałam go, że moje miejsce jest gdzie indziej. Poszłam może trudniejszą drogą, ale za to taką, która daje mi więcej satysfakcji.

- Dlaczego wybrała pani jako przedmiot 5 letnich studiów właśnie skrzypce?
- Zrobiłam to trochę z rozpędu. Kończyłam szkoły muzyczne wszystkich stopni i chciałam kontynuować naukę gry na skrzypcach. Stanęłam przed wyborem klasy skrzypiec i klasy śpiewu, ale z wygodnictwa i ze strachu przed egzaminami wokalnymi oraz przenosinami do innego miasta, zdecydowałam się na skrzypce, które bardzo rozwijają słuch muzyczny i wrażliwość. Obcowanie z muzyką poważną też rozwija pewien rodzaj wrażliwości, której nie można się nauczyć, grając inną muzykę.

- Kto uczył panią śpiewu?
- Sama, tylko sporadycznie chodziłam na lekcje do różnych osób, gdy potrzebowałam inspiracji do poszukiwań własnego głosu.

- Jakiej muzyki w tamtym okresie pani słuchała?
- Słuchałam jazzu i jego lżejszych odmian na płytach, które tata przywoził zza oceanu. Nie słuchałam tak jak rówieśnicy tego, co króluje na listach przebojów, lecz np. Al Jarreau, George Bensona, Quincy Jonesa, Anity Baker, Billy Holliday, od której wszystko się zaczęło w przypadku klasycznego jazzu. Ale był również Michael Jackson i George Michael.

-Pani nazwisko już dawno przestało się kojarzyć z ojcem, bo zapracowała pani na nie po swojemu.
-Mam taką nadzieję. Zdarzają się sytuacje, w których ludzie kojarzą właśnie mnie, a nie Henryka Miśkiewicza.

- Mówi się, że sławni rodzice pomagają w karierze swoim dzieciom, jak było w pani przypadku?
- Sam fakt noszenia znanego nazwiska bardzo pomaga, otwiera niektóre drzwi. Na początku drogi to mi pomogło, bo ludzie przychodzili na moje koncerty z ciekawości posłuchania córki Henryka Miśkiewicza. Ale tata nie próbował brać spraw w swoje ręce, nie pomagał i nie załatwiał niczego ani mnie, ani bratu. Dzięki temu nasza satysfakcja z uprawiania zawodów wokalistki i perkusisty jest większa.

- Podobno pani brat robi światową karierę jako perkusista?
- Brat jeszcze bardziej mocno stoi na swoich nogach niż ja. Michał gra zagranica, gdzie nazwisko Miśkiewicz nie jest znane. Zaczynał tam od zera, a teraz gra w zespole, z którym sprzedaje płyty na świecie. Więcej gra zagranicą niż w Polsce.

- Pani partner Marek Napiórkowski też jest muzykiem, znakomitym gitarzystą, ale podobno żyje we własnym, odrębnym świecie muzycznym?
- Jego świat muzyczny wypełniony jest liryką. Płyty, które nagrywa, są jazzowe, ale nie wiem, co sądzą o nich puryści jazzowi, bo on też poszukuje siebie w świecie takiego jazzu, którego nie można nazwać mainstreamem. Marek bardzo dużo pracuje, najwięcej z Anną Marią Jopek, także ze swoim zespołem, gra w zespole mojego taty Full Drive i z mnóstwem polskich wykonawców. Gra również w moim zespole muzycznym. Jest współproducentem i współkompozytorem mojej nowej płyty „Caminho".

- Domyślam się, że muzyka jest waszym naturalnym otoczeniem.
- Muzyka zawsze mi towarzyszyła, a nawet była moim całym życiem, bo wszystko, co było dla mnie ważne, wiązało się z muzyką. Teraz to się trochę zmienia, ale muzyka nadal jest dla mnie bardzo ważna.

- Czy można powiedzieć, że płyta „Caminho" jest waszym wspólnym dziełem?
- Tak. Marek czuwał nad jej brzmieniem i nad wszystkimi piosenkami. Miał bardzo wiele pomysłów aranżacyjnych i oczywiście zagrał na gitarze we wszystkich piosenkach. Ja razem z nim komponowałam piosenki. Napisałam też kilka tekstów. Uczestniczyłam we wszystkich procesach powstawania tej płyty, od zalążkowego pomysłu, przez kolejne fazy produkcji, aranżacji, nagrania, aż po okładkę.

- Skąd wzięły się na niej brazylijskie klimaty?
- Zawsze je lubiłam, w dzieciństwie słuchałam Sergio Mendesa. Ten rodzaj pulsacji fascynuje mnie. Zanim doszło do nagrania płyty, kontrabasista Robert Kubiszyn był w Brazylii na nagraniach płyty saksofonisty Adama Pierończyka, tam poznał Brazylijczyka o pseudonimie Guello. Po powrocie do Polski powiedział mi, żebym posłuchała tych nagrań, bo być może to będzie moja droga ku nowej płycie. Posłuchałam razem z Markiem, który zaproponował, żebym zaprosiła Brazylijczyka do zagrania na mojej płycie. Tak też zrobiłam.

- Skąd pomysł na duety z Grzegorzem Turnauem i Grzegorzem Markowskim?
- Z Grzegorzem Turnauem znamy się od czasu płyty „Pod rzęsami" i niejednokrotnie graliśmy razem. Ja też miałam przyjemność śpiewać na jego płycie „11.11". To wielka przyjemność słuchać go, a jeszcze większa z nim śpiewać. Ponadto jest on autorem dwóch pięknych tekstów na mojej płycie, w tym utworu tytułowego. Grzegorz Markowski pochodzi z odległego ode mnie świata i wszyscy się pytają - dlaczego nagrałam duet właśnie z nim? Może zapomnieli, że na poprzedniej płycie nagrałam utwór Perfectu „Wyspa, drzewo, zamek" i zaproszenie Grzegorza Markowskiego jest swego rodzaju kontynuacją. To bardzo charyzmatyczny wokalista, podoba mi się jak śpiewa. Razem zaśpiewaliśmy „Dwoje różnych", co też usprawiedliwia tak różnych wokalistów obok siebie.

- Co oznacza tajemniczy tytuł płyty?
- Caminho w języku portugalskim, używanym w Brazylii, oznacza drogę. Obcojęzycznym tytułem chciałam zwrócić uwagę na moje brazylijskie fascynacje. „Droga" jest słowem poetyckim, wieloznacznym, otwierającym wyobraźnię. Moje pierwsze skojarzenie? Droga - życie.

- Dokąd prowadzi tytułowa droga?
- Tego nie wiem i nie chcę wiedzieć.

- ?
- Chcę iść z ciekawością przez życie i dopiero za zakrętem patrzeć, co się za nim znajdzie. I chociaż jest to droga kręta i wyboista, to przyjemnie się nią idzie.

- A może to tylko przystanek na pani drodze muzycznej?
- Każda płyta jest takim przystankiem i uchwyceniem pewnej chwili, która raz trwa dłużej, a raz krócej. W przypadku „Caminho" ta chwila to rok, bo tyle trwało jej nagrywanie i cała praca. To zatrzymanie tego twórczego okresu, tego, co mi w duszy grało.

- Ciekawy jestem, czy uda się pani połączyć dwa światy muzyczne: świat piosenki i świat jazzu i znaleźć idealną formułę na uprawianie muzyki?
- Ideałów nie ma ani w życiu, ani w muzyce. Chodzi o to, żeby króliczka nie tyle złapać, co gonić go. Wychodzę z założenia, że chociaż nigdy nie znajdę ideału, to warto jest dążyć do niego.

- Na zakończonej niedawno trasie koncertowej śpiewała pani wyłącznie piosenki z ostatniej płyty?
- Nie wszystkie, bo wersje koncertowe są dłuższe, a chcieliśmy dołączyć kilka piosenek z poprzednich CD, które szczególnie lubimy i wydawało się nam, że muszą się znaleźć w koncercie. Mój recital trwa 1,5 godziny.

- To bardzo wyczerpujące śpiewać 1,5 godziny bez przerwy.
- Ale przyjemne. W koncercie jest też miejsce na popisy instrumentalne moich muzyków. To wirtuozi swoich instrumentów, każdy z nich ma dosyć dużą przestrzeń do improwizacji.

- To pani prowadzi koncert?
- Tak. Lubię mówić do mojej publiczności, nawiązywać z nią kontakt, zaglądać ludziom w oczy i nawet zapraszać do wspólnego śpiewania.

- Jak jest pani ubrana na koncercie?
- Ubieram się na luzie. Uwielbiam dżinsy, mam takie specjalne koncertowe, do nich masa różnych bluzeczek. Skromnie, bez przepychu i zawsze na wysokich obcasach.

- Była to udana trasa?
- Bardzo! Najbardziej udana ze wszystkich dotychczasowych tras. Nie spodziewałam się tak sympatycznych reakcji ze strony publiczności, co dodało mi skrzydeł.

- Brzmienie płyty jest bardzo naturalne, słychać same klasyczne instrumenty, oldschoolowe gitary, Hammond, Rhodes. Nawet jest kwintet dęty drewniany...
- Lubię elektronikę, ale się na niej kompletnie nie znam, w związku z tym boję się używać elektronicznych brzmień i mam wrażenie, że one, w przeciwieństwie do instrumentów tradycyjnych, starzeją się szybciej. Dlatego chcę nagrywać płyty o brzmieniu naturalnym, z naturalnymi instrumentami, miłymi dla ucha i zawsze modnymi.

- No i ma pani nareszcie przebój...
- Chodzi o "Budzić się i zasypiać (z tobą)"? Pnie się na liście Trójki w górę. To dla mnie coś niesamowitego, bo nigdy do tej pory nie byłam tak wysoko

- Czuje się pani niszową piosenkarką?
- Wszystko zależy od punktu widzenia. Patrząc na to globalnie, to ciągle jestem w niszy, ale nie na tyle niekomunikatywnej dla przeciętnego odbiorcy, żeby to go nie zainteresowało. Sony BMG zakwalifikowała płytę do popu.

Rozmawiał: BOHDAN GADOMSKI
Angora nr 46/961
16.11.2008

 

 

köpa cialis utomlands adobe captivate price list buy adobe production premium can you buy wellbutrin in australia where to buy baclofen uk buy ventolin over counter pris cialis fass buy ventolin inhaler online no prescription uk kamagra jelly billigt buy ivermectin online in australia genericos de cialis genericos de cialis en mexico buying avodart in the uk